„Kogo to obchodzi”, to ekspozycja na intymną przestrzeń mojego prywatnego życia. Zestaw wyselekcjonowany pod wystawę, w ramach Open Call II edycji Święta Fotografii, skupia się na akapitach wielowątkowej opowieści, w której rozmaite historie splatają się ze sobą, uzupełniają, gmatwają w drodze do chaosu po to, aby na koniec zostawić odbiorcę z zapytaniem WTF?.

Wszystkie te fotografie popełniłem leciwym analogowym aparatem FUJI GA 645, z niewymiennym staloogniskowym obiektywem, który w latach osiemdziesiątych był reklamowany przez producenta jako kamera point & shot (automatyczny pomiar światła, wbudowany flesz, automatyczny transport filmu, auto focus) czyli właściwości kompaktu przeniesione do kamery średnioformatowej. Podręczny, precyzyjny, trochę toporny z wyglądu ale przez to  chyba sexy, stał się moim częstym towarzyszem, a każde naciśnięcie migawki było niczym celebra. Kupiłem go z czwartej ręki w 2013 roku i od tego czasu mogę datować start tego projektu. Ponieważ fascynuje mnie fotografia srebrowa i jej wszelkie niedoskonałości, celowo skupywałem materiały przeterminowane, nie dbałem również o warunki ich przechowywania interesując się tym jaki skutek na obrazie będzie miał upływ czasu.

Więcej info na blogu https://lukaszgawronski.com/2024/03/02/3334/

 

\

Kurator wystawy Jakub Dziewit:

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ta wystawa jest pełna sprzeczności. Zawodowy fotograf, porządny rzemieślnik, a zdjęcia takie amatorskie. Tak wiele przypadkowości, a przecież to jednak zamknięta wystawa. Zdjęcia niczym z komórki, ale robione średnioformatowym analogiem. Ich forma zdaje się ważna, ale też – w ogóle. Fotografia rodzinna, z imprez, codzienności, wernakularna, ale jednak realizowana już od dekady jako projekt artystyczny. Tyle opowieści, ale żadnych podpowiedzi, jak je odczytać.

Łukasz przesłał mi prezentację projektu. Na każdej stronie – dwa zdjęcia. Obok siebie: babcia (?) żywa i babcia martwa (trudno o większą opozycję, trudno o większą ciągłość). Kemping i grillująca dziewczyna w kostiumie w grochy. Grochy są białe, ale zdjęcie pełne jest także czarnych kropek, błędów procesu fotograficznego, podobnie jak to zdjęcie z przyczepą kempingową. Więc połączeniem jest błąd, a nie temperatura? A może błąd wynika z temperatury? Przewijam dalej. Zdjęcie ze środka jakiegoś pomieszczenia, z jasnym światłem wpadającym do środka (och, jak ładnie marszczy się tu wykładzina!), a obok betonowe schodki w parku prowadzące w czerń. Oczywiste. A może to nawiązanie do „Powiększenia” Antonioniego? Tylko co wtedy z tym pierwszym? Kolejne dwa zdjęcia. Czyżby na jednym była córka, a na drugim matka? A może po prostu ważne jest to, że siedzą na trochę podobnych siedziskach? Kolejne zdjęcie – śpiąca dziewczyna z kotem, a na drugim – ta sama (jestem PRAWIE pewien) dziewczyna nago. Cholera, lubię to zestawienie, czułość tego spojrzenia na śpiącą osobę i manekinowatą nienaturalność nagiej sylwetki. Klikam kilka stron dalej. Chaos w szafce wypełnionej obiektami kultury: zegarki, medale, wazony, nagrody, wisiorki. A obok tak pięknie poplątany, chaotyczny kwiatek. Ale to przecież też pewnie prezent… Jakiś mężczyzna podnosi w górę ręce. W ogóle nie zwrócilibyśmy uwagi na jego owłosione pachy, gdyby nie to, że na zdjęciu obok dziewczyna zasłania się włosami. Dwa zdjęcia z nieostrymi dłońmi na pierwszym planie: na tym po lewej widzimy środkowy palec, w tle zakapturzoną, chowającą się postać, a na ścianie wisi ostatnia wieczerza. Jezu (nomen omen), ile potencjalnych odczytań! Na tym po prawej też ostatnia wieczerza – stolik zastawiony pustymi butelkami (ale jest też herbata), a spod niego zerka piesek. Dobre. Lubię też to zestawienie, na którym on chowa głowę w niej. A na drugim ona chowa głowę w nim. Kim jest on, kim jest ona?

Wiem, że Łukasz robi zdjęcia aktorom – komercyjnie, na zlecenie, dla teatru. Cholera, jak mam teraz to czytać? Kto jest przyjacielem, kto wujkiem, z kim romansuje, a z kim spotkał się tylko po to, żeby zrobić zdjęcie? „Tylko po to” – cóż za bzdura, są już przecież teraz połączeni na zawsze, a ślad tej relacji jest bardziej namacalny niż wspomnienie wspólnego chlania, całowania, kłótni. Ta namacalność sprawie, że – jako fotograf – zazdroszczę mu. Nie, nie zdjęć – tych sytuacji. Skoków do wody. Śmiesznej latarni-znaku. Bliskości osób na zdjęciach. Tego jednego zdjęcia post-mortem (tak, jego także). Uśmiechów. Palenia fajki w pociągu. Córki? Rodziny. Znajomych. Naturalności.

Na wystawie te zdjęcia są ułożone inaczej. Części nie ma. Ale to nic nie zmienia – dalej można tworzyć historie. Budować relacje i podobieństwa. Zauważać opozycje i sprzeczności. Doceniać bliskości. Uśmiechać się i wzruszać.